Odkąd pamiętam, wyjazdowo jestem uzależniony od ustawowo dni wolnych od pracy. Innymi słowy zawsze muszę jeździć w szczycie sezonu. Kiedykolwiek by to nie było i cokolwiek by to nie znaczyło zawsze jest drożej niż kiedykolwiek indziej. Oczywiście jest tez plus, trzeba się zdecydowanie więcej nakombinować, żeby kasy wystarczyło, żeby coś ciekawego zobaczyć i przeżyć równocześnie nie wpadając na wszystkich turystów świata, a jak wiadomo kombinowanie dobrze wpływa na szare komórki. Czyli plus.
Tak też jest ze świętami. Wszelakimi. Standardowo mając na składzie latorośle w wieku szkolnym z nadejściem świąt Wielkanocnych mamy nieco rozciągnięty weekend, od czwartku do wtorku. I o ile Boże Narodzenie jakoś nierozerwalnie kojarzy mi się z atmosferą domową to teraz szwendacz włącza się na całego. Tak sobie wymyśliłem, że mogło by być i ciekawie, i z niespodzianką. Pomysł mi zaświtał ciekawy – to moja wrodzona skromność - i w necie poszperawszy nieco, przewiozłem się któregoś popołudnia do Katowic w poszukiwania odpowiedniego pośrednika (choć niby w sieci to też można było załatwić), odwiedziłem kilka kantorów i byłem gotowy.